Od jakiegoś czasu mam w sobie taką potrzebę, aby po raz kolejny wracać do książek, które przeczytałam za czasów szkolnych. Najczęściej są to lektury, więc wtedy z trudem przez nie próbowałam przebrnąć, gdyż wydawały mi się one bardzo nudne. Czy takie samo wrażenie odnoszę, teraz kiedy czytam je po wielu latach? Otóż na ogół okazuje się, że są to naprawdę świetne książki, które się zwyczajnie bronią. Dokładnie tak samo było w przypadku niedługiej pozycji, jaką jest “Stary człowiek i morze (tanie i sprawdzone)” Ernesta Hemingwaya. Jest to jedna z tych lektur, które naprawdę mocno przypadły mi do gustu, kiedy sięgnęłam po nią po raz drugi. Dopiero teraz widzę, jak wiele rzeczy przeoczyłam, kiedy czytałam tę powieść pierwszy raz. Walka z przeciwnościami losu czy walka z samym sobą? Głównym bohaterem książki jest Santiago, który jest rybakiem. Mężczyzna jest już słusznego wieku, ale nadal musi wypływać w morze, aby mieć z czego żyć. Niestety ostatnio połowy nie są łatwe, gdyż od ponad osiemdziesięciu dni nie udało mu się niczego złowić. Kiedyś z mężczyzną pływał młody chłopak, ale odkąd nie sprzyja mu już szczęście, rodzice zabronili mu wypływać ze starcem. Jednak pomimo zakazu rodziców między nimi jest silna więź, dlatego chłopak wspiera mężczyznę. Pewnego dnia Santiago wypływa daleko w morze i w końcu na jego linkę łapie się ogromna ryba, która byłaby dla niego wielką szansą na lepsze życie. Mężczyzna na środku morza stacza ogromną walkę o to, aby ogromny marlin był jego. Czy to się uda? Nie chcę zdradzać szczegółów, dlatego zachęcam do lektury. Każdy z nas ma swojego marlina, z którym musi stoczyć walkę Ta powieść to nie jest tylko historia rybaka, który na środku morza łowi ryby. Ta książka o coś więcej, to pokazanie, że w życiu warto być silnym, aby móc walczyć z trudnościami, jakie spotykają nas na co dzień, ale także trzeba umieć walczyć o siebie, o swoją przyszłość. Ta lektura uczy, że nie warto się w życiu poddawać, nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, że wszystko już się skończyło. Ta lektura, mimo że jest dość smutna, to niesie za sobą silny pokrzepiający przekaz. Szczerze polecam.Stary człowiek i morze - omówienie 00:00 Wstęp 00:11 Ernest Hemingway 01:08 Czas i miejsce akcji, bohaterowie 01:48 Geneza i inspiracje 02:30 Rodzaj i gatunek literacki 03:04 Cechy opowiadania
Język polski Streszczenie lektury "Stary człowiek i morze" by redakcja PRACA: PRZED SPRAWDZENIEM DOSTĘP: DARMOWY CZYTANE: 2837 razy Książka Ernesta Hemingwaya pt. "Stary człowiek i morze" opowiada o losach starego rybaka. Santiago, bo tak nazywa się główny bohater opowiadania, był samotnym człowiekiem, którego jedyne zajęcie stanowiło łowienie ryb. Kiedyś miał pomocnika, ale po czterdziestu jałowych dniach rodzice zabronili chłopcu pływać ze starcem; kazali mu przenieść się na lepszą łódź. Mimo to chłopiec często odwiedzał swojego przyjaciela i długo rozmawiał z nim o baseballu. Pewnego dnia Santiago wstał bardzo wcześnie i odpłynął daleko od brzegu. Chciał złapać wielką rybę. Udało mu się to. Olbrzymi marlin połknął przynętę. Przez kilka godzin ryba holowała łódź rybaka z niesłabnącą siłą. Santiago przez cały ten czas musiał trzymać linkę, która wpijała mu się w ręce. Musiał siedzieć w niewygodnej pozycji. Ktoś mniej niż on wytrwały i wytrzymały dawno by się poddał. Podczas walki z ogromną rybą zdarzyło się wiele sytuacji krytycznych, np. gdy skurcz chwycił Santiago w rękę, gdy lina przecięła mu skórę bądź gdy uderzył głową o burtę. Mimo to staruszek nie zrezygnował z walki i nie tracił nadziei, że uda mu się wyciągnąć rybę z wody. Stary rybak, podczas walki, widział rybę tylko kilka razy, ale zauważył, że była ona ogromna. Aby nie myśleć o swoim położeniu Santiago rozmawiał sam ze sobą, z ptakami przelatującymi obok, a nawet ze złowionym marlinem, rybą którą miał zamiar zabić. Po kilku godzinach ryba zaczęła krążyć. Oznaczało to, że traci siły i niedługo rozegra się decydująca walka. Wygrał ją rybak. Udało mu się to, pomimo ogromnego zmęczenia. Przywiązał rybę do łodzi i zawrócił do domu. Wreszcie mógł odpocząć po wszelkich trudach. Niestety nie trwało to długo. Wkrótce pojawiły się rekiny i zaczęły pożerać złowionego marlina. Mimo wielkiej waleczności Santiaga, który próbował zapobiec stracie zdobyczy złowiona ryba została zjedzona przez drapieżniki. Stary rybak dopłynął do brzegu tylko ze szkieletem. Zmęczony padł na łóżko i obudził się dopiero następnego dnia, gdy zaprzyjaźniony chłopiec przyniósł mu kawę. Na brzegu, przy łodzi Santiago, zebrał się tłum ludzi podziwiający szkielet gigantycznego marlina.
Stary człowiek i morze - bohaterowie. Autorką opracowania jest: Marta Grandke. „Stary człowiek i morze” to jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł amerykańskiego pisarza, Ernesta Hemingwaya. Po raz pierwszy opublikowane zostało ono w roku 1952, a zainspirował je pobytAgua mala - powiedział stary - Ty kurwo. W te oto słowa odezwał się Santiago, widząc pływającą tuż przy łodzi meduzę. W roku 1936 w kwietniowym numerze miesięcznika Esquire Ernest Hemingway opublikował szkic „Na błękitnej wodzie". W szkicu tym opowiadał między innymi taką oto historię: „Pewien stary człowiek wypłynąwszy samotnie w łodzi na połów, na wysokości Cabanas złowił wielkiego marlina, który na mocnej plecionej lince wyholował łódź daleko na morze. Gdy w dwa dni później rybacy odnaleźli starego, 60 mil na wschód, głowa i przednia część tułowia ryby była przytroczona do łodzi. To, co pozostało z ryby, mniej niż połowa, ważyło 800 funtów. Stary człowiek przetrwał dzień, noc, dzień i jeszcze jedną noc, podczas gdy ryba płynęła w głębinie i ciągnęła łódź. Kiedy marlin wypłynął na powierzchnię, stary człowiek podholował do niego łódź i zabił go harpunem. Na przywiązaną do łodzi rybę rzuciły się rekiny i stary człowiek odpierał je, samotny w swej łodzi pośród wód Golfsztromu, tłukąc pałką, przebijając, zadając pchnięcia wiosłem, aż wreszcie osłabł zupełnie, a rekiny najadły się do przesytu. Kiedy rybacy znaleźli go, płakał w łodzi, na wpół oszalały z rozpaczy na myśl o stracie, a rekiny wciąż jeszcze okrążały łódź”. Historia ta stała się zalążkiem przyszłego opowiadania. Opowiadanie to Hemingway napisał w kilkanaście lat później. Oczywiście zmienił w nim szczegóły, przede wszystkim zaś zmienił zakończenie. Stary człowiek już nie „płakał w łodzi, na wpół oszalały z rozpaczy na myśl o stracie”. Wrócił na wyspę, z której wyruszył. Przybił do małej przystani. ,,Wyjął maszt, zwinął żagiel i obwiązał go. Następnie zarzucił maszt na ramię i zaczął wspinać się na brzeg. Wtedy to uświadomił sobie całą głębię swojego zmęczenia. Przystanął na chwilę, obejrzał się i w odblasku latarń ulicznych zobaczył olbrzymi ogon ryby wystający nad wodę za rufą łodzi. Ujrzał białą, nagą linię kręgosłupa i ciemną masę łba ze sterczącym mieczem, i całą tę nagość pośrodku. Zaczął się wspinać znowu, na górze upadł i przeleżał jakiś czas z masztem na ramieniu. Usiłował się podnieść. Było to jednak zbyt trudne, więc siedział tam, trzymając maszt na ramieniu i patrzał na drogę”. To już cytat z opowiadania. Nazywało się ono Stary człowiek i morze. W roku 1952 w całości ogłosił je w jednym numerze popularny magazyn Life, a w tydzień później ukazało się jako osobna książka. Było olśniewającym sukcesem. Jednakże mimo ogromnych nakładów nie przyniosło pisarzowi wielkich pieniędzy. Zjadły je podatki. Natomiast przyniosło mu wielki rozgłos i wielką chwałę. To za Starego człowieka i morze otrzymał on w 1953 roku jedną z najważniejszych amerykańskich nagród literackich - Nagrodę Pulitzera. To "Stary człowiek i morze" odegrał pewną rolę, jak wolno przypuszczać dość istotną, w przyznaniu Hemingwayowi Nagrody Nobla w roku 1954. Opowiadanie to bowiem uchodziło wówczas za arcydzieło. Za arcydzieło późnej prozy Hemingwaya uchodzi zresztą aż po dzień dzisiejszy. Dość skutecznie oparło się próbom rewizji, którym wkrótce potem miano poddać jego pisarstwo. Nie każdy tekst potrafił próby te przetrzymać. Ale Stary człowiek i morze ostał się, ocalał. W roku 1952 Hemingway był już ustabilizowaną wielkością amerykańskiej literatury. Wielkość tę potęgowała i pomnażała legenda związana z jego biografią. Rozgłos pisarza był przecież oparty w równej chyba mierze o książki co i o życie, a raczej o mit, który życie to otaczał. Nie wszystko było w nim prawdą, choć prawdy było wiele. Prawdę stanowiły popisy odwagi graniczące z heroizmem, udział w kilku wojnach, odznaczenia, które Hemingway otrzymywał z racji swych cnót militarnych, polowania na lwy - brał przecież udział w rozlicznych safari - wypadki i katastrofy - ileż ich przeżył! - upodobanie do boksu i do baseballu, podziw dla sprawności toreadorów. Wszystko to pisarz uwyraźniał jeszcze i akcentował. Tworzył niejako swoje życie. Kreował je na wzór dzieła sztuki. Pisał własną biografię, na poły zmyśloną, rozmawiając z reporterami, udzielając wywiadów, nie przecząc pogłoskom. Tak, legenda o życiu pisarza wzmacniała jego pozycję literacką. Ale sama w sobie nie mogła mu jej zapewnić. Rozstrzygało o niej pisarstwo. Josep DiMaggio Powszechne uznanie Hemingway zyskał stosunkowo późno. Nie zawdzięczał go swoim pierwszym książkom - opowiadaniom i powieściom z lat dwudziestych i wczesnych lat trzydziestych, które dziś wydają się nam najpewniejszym tytułem do jego chwały. Powszechnego uznania nie zdobyły też ani „Śniegi Kilimandżaro” (1936), ani „Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macombera” (1936). Przyniosła je dopiero powieść o wojnie domowej w Hiszpanii "Komu bije dzwon" (1940). Ta powieść właśnie uczyniła z Hemingwaya pierwszorzędną wielkość amerykańskiej literatury (choć później, po latach, stała się jednym z tych dzieł, w które mierzyli i trafiali niechętni mu krytycy). Spowodowała też zmianę oglądu jego dotychczasowych dokonań. W latach czterdziestych zaczęły one zyskiwać na popularności i znaczeniu. Zresztą wówczas sława Heimingwaya nie ograniczała się tylko do Stanów. Kiedy siadał do pisania "Starego człowieka i morza", określał już kształt prozy europejskiej. Wyznaczał poczynania młodych wtedy pisarzy francuskich, włoskich, a nawet niemieckich. Później, znacznie później, bo po roku 1956, w zasięgu jego oddziaływania miała znaleźć się Polska. Wyczytać to można choćby z pierwszych tomów Marka Hłaski. "Stary człowiek i morze" jest opowieścią o przegranej. Santiago mówi do chłopca: „Pobiły mnie, Manolin (...) Pobiły mnie zupełnie” Ale zarazem jest opowieścią o zwycięstwie. Santiago sprostał bowiem wymogom kodeksu moralnego Ernesta Hemingwaya. I wskutek tego stał się projekcją etycznego wzorca pisarza. Nieraz mówi się o zróżnicowaniu twórczości Hemingwaya. Mówi się zresztą niebezzasadnie. Dick Sisler Często wyróżnia się wtedy dwa okresy w rozwoju pisarza, przeprowadzając między nimi linię demarkacyjną gdzieś w połowie lat trzydziestych. Linia ta nie jest zbyt wyraźna, zbyt precyzyjnie nakreślona, zależy od wielu czynników branych pod uwagę przez tego czy innego badacza, odpowiada jednak rzeczywistemu ukształtowaniu Hemingwayowskiej prozy. Bezsprzecznie wiele ważkich elementów dzieli wczesne opowiadania pisarza od "Komu bije dzwon", a także od "Starego człowieka i morza". Niemniej kodeks moralny, ten, o którym przed chwilą mówiliśmy, nie bardzo się zmienił. Jest w gruncie rzeczy taki sam, jaki był już w latach dwudziestych. Tu Hemingway okazał zadziwiającą konsekwencję, zadziwiający upór w powtarzaniu od dawna już ukształtowanej wizji świata. Świat staje się w niej przestrzenią walki. Jest obszarem, na którym ścierają się ze sobą jednostki. Ścierają się też z przyrodą. Walka jest czymś nieuchronnym, jakby zadekretowanym przez naturę. I nieuchronne jest zabijanie. W Starym człowieku i morzu Santiago myśli: „(...) wszystko w jakiś sposób zabija wszystko inne”. Ma rację, dociera do sedna Hemingwayowskiej wizji. W walce tej człowiek zdany jest na siebie. Został skazany na samotność, co pisarz akcentuje wyraźniej we wczesnych opowiadaniach, słabiej - w okresie późniejszym. Niemniej człowiek zawsze trwa w odosobnieniu, odcięty od innych, przynajmniej w godzinie próby, która staje się „godziną prawdy”. John McGraw Może liczyć tylko na siebie. I musi walczyć. Walczy czasem z przeciwnikiem godnym pogardy, ale czasem z kimś, kto na pogardę wcale nie zasługuje, dla kogo należy żywić szacunek, nawet więcej niż szacunek, bo swego rodzaju miłość, osobliwe poczucie braterstwa. To właśnie .odczuwa Santiago wobec marlina. Mówi na głos: „Marlin jest moim przyjacielem”, a potem dodaje: „(...) jest moim bratem”. Jednakże ów szczególny franciszkanizm nie zapobiega walce. Braterstwo nie wyklucza zabijania. Toteż Santiago wspiera swe deklaracje słowami: „Mimo to muszę zabić”. Świat bowiem urządzony jest tak, że aby żyć, trzeba walczyć i trzeba zabijać. Walka, jej kluczowy moment, okazują się „godziną prawdy”. Są chwilą ostatecznego testu. Dlatego też opowiadania pisarza tak często koncentrują się wokół takich właśnie chwil. Z wypełniających je wydarzeń układają fabułę. Opowiadanie przemienia się niejako w monografię sprawdzianu, któremu poddany zostaje bohater, w monografię „godzin prawdy”. Leo Durocher Taką monografią jest "Stary człowiek i morze". Pojawia się tu sytuacja testu. Bohater ma spełnić określone warunki, by dotrzeć do podstawowych wartości Hemingwaya. A dotrzeć do nich to znaczy „przetrwać”. „Przetrwanie” jednak nie równa się zwycięstwu. Przeciwnie, może pociągać za sobą klęskę, co więcej, fizyczne unicestwienie. Hemingwayowi nie chodzi bowiem o przetrwanie biologiczne. Chodzi mu o to, by stawić opór aż do końca, by znieść udrękę i ból, by przetrzymać to w2swzystko, co człowiek może przetrzymać, by nawet przegrywając pozostać niepokonanym. Tę właśnie postawę demonstruje Santiago. I z tego względu okazuje się ucieleśnieniem moralnej formuły pisarza. Stary człowiek i morze wyróżnia się spośród innych opowiadań Hemigwaya tym, że tkwi na pograniczu przypowieści. Przypowieść zakłada uproszczenie opisywanego świata. Zakłada je świadomie. Zmierza do wy chwycenia pewnych jego rysów, abstrahując od innych. Dość wyraźnie ujawnia się to na kartach opowiadania. Wystarczy zwrócić uwagę na pominięcie wszelkich niemal biograficznych danych Santiaga. Bo cóż wiemy o jego przeszłości? Właściwie tyle tylko, że był rybakiem i że kiedyś jako chłopiec widział Afrykę — „długie, złote plaże i plaże białe, tak białe, że aż oczy bolały”, „wysokie przylądki i wielkie, brunatne góry”. A czyż więcej wiemy o chłopcu, który ze „starym” pływał dotąd i który zapowiada, że znów z nim popłynie? Te opuszczenia, te pominięcia informacji, zdawałoby się - zważywszy na realistyczną konwencję opowiadania - wskazują na jego paraboliczny charakter. Adolfo Luque Przypowieść zazwyczaj odwołuje się do symbolu. Tak też dzieje się w Starym człowieku i morzu. Poranione dłonie Santiaga nasuwają myśl o stygmatach, on sam zaś zdaje się przypominać Chrystusa tuż przed i w czasie ukrzyżowania. A walka z marlinem? Czyż nie zyskuje figuratywnego sensu? I czyż nie sugeruje go język narracji, jawnie stylizowany na Biblię? Zapewne, Hemingway odrzucał wszelkie domysły przypisujące mu „z góry” niejako zaplanowaną symbolikę. Mówił przecież: ,,Nikt nigdy nie napisał dobrej książki, wtykając w nią zawczasu wymyślone symbole. Tego rodzaju symbol odstaje od całości jak rodzynek od ciasta. Ciasto z rodzynkami też ma rację bytu, ale zwykły chleb jest lepszy”. Zapewniał: „próbowałem nakreślić prawdziwego starego, prawdziwego chłopca, prawdziwe morze, prawdziwą rybę i prawdziwe rekiny”. Ale w ten sposób odżegnywał się jedynie od symbolicznych intencji, od tego, że siadając do opowiadania, od razu zamierzał nadać mu znaczenie przenośne. Natomiast nie przeciwstawiał się symbolowi, który powstaje jakby mimowolnie, rodzi się uprzednio nie założony, przeświecając poprzez „wiarygodnie” przedstawionych ludzi i „wiarygodnie” zarysowane sytuacje. Na taki symbol godził się dodając - w tym samym wywiadzie - że jeśli starego, chłopca, morze, rybę i rekiny stworzył „dobrze”, nadał im realność, „to będą oni mogli oznaczać wiele rzeczy”. I wiele rzeczy też oznaczają. Mike Gonzalez Toteż figuratywna warstwa opowiadania dysponuje całym szeregiem różnych wykładni, często spierających się ze sobą. Ich punktem wyjścia bywa aluzja do scen z Golgoty. I bywa alegoryczne objaśnienie walki z marlinem. Przywołajmy jedną z nich, która wydaje nam się dobrze utrafiać w ogólne intencje pisarza. W pewnej chwili Santiago mówi: „Nie powinienem był wypływać tak daleko, rybo (...) Ani ze względu na ciebie, ani na siebie samego. Żałuję, rybo”. Mówi to wówczas, gdy rozpoznał już swoją pychę i granicę swych możliwości. Jego walka z marlinem była próbą ich przekroczenia. Santiago poważył się na to, czego osiągnąć nie mógł. Cała jego wyprawa stanowi symbol dążeń do przełamania ludzkiej kondycji, do wydobycia się poza sytuację człowieka w świecie. Santiago podejmuje heroiczny wysiłek. Jest bliski zwycięstwa. Oto zabił wspaniałą rybę i holuje ją teraz ku światłom Hawany. Ale zwycięstwa nie odniesie. Pojawią się rekiny. Rzucą się na nieżywego marlina. Santiago będzie walczył z nimi, aż w końcu opadnie z sił i zobojętnieje. Do przystani dociągnie „długi szkielet wielkiej ryby”, który stanie się „teraz już tylko odpadkiem czekającym, by zabrał go odpływ”. Santiago przegrał, bo chciał przekroczyć to, co człowiekowi dane. Przegrał, lecz nie skapitulował. Wyruszy na następną wyprawę. Przesłaniem Hemingwaya jest bowiem niezmienność ludzkiej kondycji, ale zasadniczą jego wartością będzie nieustający bunt człowieka przeciwko tejże kondycji, wytrwałe, choć daremne próby jej przekroczenia. powyższy tekst: Lech Budrecki Tekst uzupełniają zdjęcia wszystkich baseballistów, których nazwiska pojawiły się na kartach opowiadania. --------------------------------------------------------------------------------------------------------- Stary człowiek imieniem Santiago, zostawia swojego bardzo młodego druha o imieniu Manolin i samotnie wyrusza na połów. Jest wrzesień. Jest to 84 dzień, gdy Santiago nie złowił ani jednej ryby nadającej się na sprzedaż. Wyruszył samotnie bardzo wczesną porą, gdy było jeszcze ciemno, a wrócił nocą z trzeciego na czwarty dzień wyprawy. Bilans: - złowiony marlin o ciężarze ok. 680 kg (1500 funtów) - w drodze powrotnej Santiago zabija cztery rekiny. Gdy raz po raz przypływają kolejne watahy rekinów, Santiago daje sobie spokój. Wie, że nie wygra. Do portu w Tarasie dopływa ze szkieletem ryby. Ostała się tylko głowa i ogon. . OCENA: 7/10 (Bardzo dobra) AUTOR: Ernest Hemingway TYTUŁ: Stary człowiek i morze TŁUMACZENIE: Bronisław Zieliński WYDAWNICTWO: Iskry ILOŚĆ STRON: 72 ROK: 1987 Egzemplarz odratowany przed biblioteczną utylizacją
Krótka charakterystyka rybaka Santiago. Głównym bohaterem książki Ernesta Hemingwaya \"Stary człowiek i morze\" jest Santiago. Był to człowiek stary i samotny, ale miał jednego, wiernego przyjaciela - chłopca imieniem Manolin. Santiago zawsze chciał być rybakiem.
Moim zdaniem utwór "Stary człowiek i morze" jest bardzo ciekawą i godną uwagi książką. Zawiera ona dużo monologów wewnętrznych, które mówią nam, co bohater książki czuł w danej chwili. Jest ona napisana prostym, zrozumiałym językiem ,zbliżonym do języka środowiska, z którego się wywodzi bohater.Dzień Pierwszy Utwór opowiada o losach starego rybaka imieniem Santiago, który od osiemdziesięciu czterech dni nie złowił żadnej ryby. Akcja rozgrywa się u wybrzeży Kuby i trwa przez cztery dni września – miesiąca huraganów – kiedy to do zatoki wpływają wielkie ryby z oceanów. Santiago jest chudym, wynędzniałym starcem, posiada na rękach głębokie blizny od lin przy pomocy, których wyciągał z morza ciężkie ryby. Jednak żadna z tych blizn nie jest świeża. Długotrwałe niepowodzenie w łowach nie zniechęca Santiago, jest on wytrwały i cierpliwy, wciąż ma pogodne spojrzenie. Jego jedynym przyjacielem był chłopiec imieniem Manolin, który pomagał mu podczas pierwszych czterdziestu dni. Po tym okresie rodzice chłopca zakazali mu się spotykać ze starcem w obawie, że jego pech i niepowodzenia mogą przenieść się na ich dziecko. Nakazali chłopcu poszukać sobie innej łodzi, ten jednak co dzień przychodził do portu pomagać starcowi. Gdy Manolin zarobił trochę pieniędzy na innej łodzi powrócił do Santiago z pytaniem czy mógłby mu dalej pomagać. Ten jednak odrzucił pomoc chłopca, poradził mu być posłusznym swoim rodzicom i zostać przy łodzi na której może coś zarobić. Następnie chłopiec zaoferował starcowi, że przyniesie mu trochę sardynek – Santiago mimo początkowego sprzeciwu ostatecznie zaakceptował tą propozycję. Hemingway opisuje tu starego człowieka w następujący sposób: „Był zbyt prosty, żeby się zastanawiać, kiedy osiągnął pokorę. Wiedział jednak, że ją osiągnął, wiedział też, że nie ma w tym nic haniebnego i że nie pociąga to za sobą utraty prawdziwej dumy”. Santiago mówi Manolin’owi o swoich planach – zamierza następnego dnia wypłynąć naprawdę daleko w Zatokę by łowić ryby. Manolin w odpowiedzi obiecuje Santiago, że będzie strał się płynąć swoją łodzią w pobliżu łodzi starca tak by gdy ten tylko coś złapie mógł mu pomóc. Następnie obaj zabierają sprzęt i idą do domu starego człowieka. Dom Santiago jest bardzo mały i prosty: znajduje się tam łóżko, stolik i krzesło stojące na brudnej podłodze. Na ścianach wisiał „obrazek Świętego Serca Jezusowego i drugi, przedstawiający Najświętszą Pannę z Cobre”. Kiedyś wisiało tam również zdjęcie jego zmarłej żony, jednak patrząc na nią starzec czuł się zbyt samotny. Gdy chłopiec i starzec weszli do mieszkania przeprowadzili rytualną fikcyjną rozmowę: chłopiec zapytał Santiago czy ma co jeść – ten odparł że ma jeszcze garnek żółtego ryżu i rybę, następnie starzec poprosił go by ten wziął siatkę na sardynki (również fikcyjną). Wtem starzec wyciągnął gazetę i rozpoczął z chłopcem dyskusję o baseballu – którym mimo sędziwego wieku osiemdziesięciu pięciu lat wciąż się interesował. Santiago opowiada z wielkim entuzjazmem o Joe DiMaggio. Manolin wychodzi z chaty, a Santiago zapada w sen. Gdy chłopiec wraca budzi „starego człowieka”. Obaj zjadają posiłek, który przyniósł młodzieniec. Podczas wspólnego obiadu chłopak uświadamia sobie w jakiej nędzy żyje starzec i przypomina sobie, że musi przynieść mu koszule, buty, kurtkę i jakiś koc na zbliżającą się zimę. Manolin ponownie rozmawiają o baseballu. Jak zwykle dyskusja sprowadza się do ulubionego zawodnika starca Joe DiMaggio, który grał w drużynie Jankesów z Nowego Yorku. Podczas tej wspólnej rozmowy chłopiec nazywa Santiago najlepszym rybakiem. Ten dziękuje mu za ten komplement, stwierdza jednak iż jest wielu lepszych rybaków od niego. Następnie Manolin stwierdza, że jest już późno i starzec powinien położyć się spać jeżeli myśli o jutrzejszej wyprawie. Chłopak wychodzi, Santiago zapada w sen. Santiago śni o Afryce do której za młodu pływał jako pomocnik na jednej z łodzi. W snach wspominał lwy, które widział na afrykańskich plażach. Następnego dnia budzi się przed świtem, idzie do chaty chłopca, a następnie wraz z nim do przystani. Tam wypijają razem kawę. Chłopiec przynosi sardynki dla „starego człowieka”. Następnie życzy Santiago powodzenia. „Stary człowiek” wypływa w morze. Santiago wyrusza z samego rana, jeszcze przed świtem w morze. Manolin obserwuje odpływającego od brzegu starca. Stary człowiek wiosłuje, pozostawia brzeg w oddali, a wraz z nim zapach lądu. Wpływa w świeży poranny zapach oceanu. Wkrótce Santiago dopływa do miejsca, które rybacy nazywają „wielką studnią”. Był to rów głęboki na siedemset sążni na który woda nanosiła małe rybki, krewetki i kałamarnice. Przepływając tędy Santiago obserwował latające ryby, które osobiście bardzo lubił i ptaki rybitwy. Ptaków tych było starcowi bardzo żal. „Ptaki mają cięższe życie niż my, z wyjątkiem drapieżników i tych dużych, silnych. Dlaczego stworzono ptaki tak kruche i wątłe jak te jaskółki morskie, jeżeli ocean potrafi być tak okrutny? Jest dobry i bardzo piękny. Ale umie też być okrutny, a przychodzi to nagle, i takie ptaki, co latają muskając wodę i polując, i mają słabe, smutne głosy, są za delikatne na morze”. Santiago rozmyśla o morzu, tłumaczy iż jedni nazywają je „la mar” (ci którzy kochają morze) , a inni „le mar” (ci dla których jest ono wrogiem i przeciwnikiem). On zawsze używał do określenia morza rodzaju żeńskiego, traktował je jak kobietę. Według niego „la mar”: „udziela albo odmawia wielkich łask, a jeśli robi rzeczy straszne i złe, to dlatego, że nie może inaczej”. Santiago płynie dalej, niesiony morskim prądem, zostawia w tyle „wielką studnię” gdzie ostatnio miał nieudany połów. Liczy, że wśród ławicy bonito i albacore uda mu się zdobyć jakąś wielką sztukę. Tuż przed wschodem słońca Santiago zarzuca cztery przynęty – dwa małe tuńczyki (albacore’y) I dwie makrele. Stary człowiek zamocował cały sprzęt bardzo dokładnie i z dużą precyzję, tak by prąd nie znosił haczyków. Santiago wiedział, że jeżeli chce się coś osiągnąć należy być na to przygotowanym by nie umknęło nam to z rąk – w tym przypadku ryba. Santiago przez, krótki czas dostrzegał w oddali inne kutry rybackie, ale już wkrótce znalazł się na tyle daleko od brzegu by być sam z morzem. Wtem dostrzega sokoła morskiego, zatacza on nad wodą kręgi i wydaje się jakby coś śledził. Starzec przypuszcza, że ptak musi wskazywać mu rybę. Płynie więc w jego kierunku. Dostrzega tam ławicę latających ryb. Sokół nurkuje i próbuje je złapać. Ryby okazują się być jednak dla niego zbyt szybkie i za każdym razem wymykają mu się. Wśród latających ryb Santiago dostrzega ławicę delfinów. Zarzuca linki próbując złowić jakąś rybę. Jednak zarówno dla niego jak i dla sokoła morskiego ławica porusza się zbyt szybko. Saniago płynie dalej w nadziei, że w końcu uda mu się odnaleźć wielką rybę na którą poluje. Santiago dopływa do sporej ławicy planktonu, zarzuca tam sieci podejrzewając że jest to idealne środowisko do życia ryb. Za każdym razem jednak gdy wyciąga sieć natrafia na meduzy. Wywołują one w starcu ogromny gniew, poparzony przez meduzy krzyczy „Aqua mola. Ty kurwo”. Santiago uważał meduzy za naprawdę piękne jednak równie zdradzieckie żyjątka. Lubił patrzeć jak duże żółwie morskie zjadają meduzy. Santiago mówi pochlebnie o żółwiach morskich, wyraża również swoje współczucie do tych stworzeń tłumacząc: „że większość ludzi jest bez serca wobec żółwi morskich, których serce potrafi bić jeszcze godzinami po ich wypatroszeniu”. Mówił o sobie: „I ja też mam takie serce, a nasze ręce i nogi są do siebie podobne”. Santiago zauważa ptaka ponownie i przypuszcza, ze ponownie znalazł on ryby. Tym razem zauważa ławice małych tuńczyków. Widzi sokoła morskiego nurkującego w wodzie, polując na rybki. Podpływa na to miejsce i zarzuca linki, po chwili wyciąga małego tuńczyka. Zabija rybkę jednym pałką, by ta nie męczyła się zbyt długo. Wtem stary człowiek uświadamia sobie, że mówi do siebie na głos. Jeszcze za młodu był nauczony, że ważną cnotą rybaka jest nie mówić niepotrzebnie do morza i starał się to szanować. Teraz jednak często zdarza mu się wyrażać swoje myśli na głos, nie zważa już tak jak dawniej na to że ludzie mogą go przez to za wariata. Nagle Santiago odczuwa silne szarpnięcie na jednej z zarzuconych wcześniej linek. Santiago jest już bardzo daleko od brzegu, właśnie mija 85 dzień nieudanych połowów. Nagle starzec zauważa szarpnięcie na jednym patyków do których przymocowane były linki. Pierwsze szarpnięcie było gwałtowne, drugie już bardziej spokojne – to marlin na głębokości stu sążni złapał przynętą – małą sardynkę. Santiago szybko wywnioskowuje, że ryba musi być dużych rozmiarów. Przez chwilę ryba zagryzała haczyk bokiem, starzec zdawał sobie z tego sprawę i czekał cierpliwie, aż połknie cały hak z przynętą. Santiago krzycząc na głos zachęcał rybę by ta złapała mocniej zawieszonego na lince sardynkę, a następnie chwyciła tuńczyka wiszącego na drugiej lince. W końcu po wielu nieśmiałych atakach marlin pochwycił przynęty. Po odczekaniu chwili, gdy ryba połknęła już cały hak Santiago zaczął mocno ciągnąć linkę do siebie tak by marlin wypłynął na powierzchnię i by mógł w niego wbić harp. „Wypłyń gładko i pozwól, żebym wbił w ciebie harpu.”. Ryba okazuje się jednak zbyt silna i starzec nie jest jej w stanie przyciągnąć, wręcz przeciwnie to marlin zaczyna ciągnąć starca i łódkę. Płyną powoli w kierunku północnozachodnim. Starzec żałuje, że nie ma przy nim Manolina, który mógłby mu pomóc w wyciągnięciu zdobyczy. Santiago trzyma linkę w dłoniach, lekko ją poluzowując nie może jej przymocować do łodzi gdyż marlin przy sowim zrywie mógłby oderwać patyk i wymknąć się starcowi. Stary człowiek ma nadzieje, że ryba się w końcu zmęczy. Nie wie wciąż co zrobi jeżeli ryba nie wypłynie na wierzch lub pójdzie wgłąb morza, ale puki co nie przejmuje się tym. Ryba Po czterech godzinach ryba wciąż płynie stabilnie w kierunku morza ciągnąc za sobą łódkę. Stary wciąż kurczowo ściska linkę przewieszoną przez jego plecy. Słońce zachodzi, marlin wciąż płynie w tym samym kierunku, Santiago już w ogóle nie dostrzega brzegu – znalazł się na otwartym morzu. Ostatecznie wszystko utkwiło w martwym punkcie, marlin płynął spokojnie ciągnąć za sobą łódkę, a starzec trzymając linkę podążał za rybą. „Nie mogę nic z nim zrobić i on nie może nic zrobić ze mną. Przynajmniej dopóki będzie dalej tak postępował”. Po raz kolejny żałował, że nie ma z nim chłopca, uważał iż nikt w jego wieku nie powinien być sam. Jednak było to nieuniknione. Nocą pod jego łódź podpływają dwa delfiny. Jest to figlująca ze sobą para samca i samicy. Bardzo wzruszył się na ich widok. W ogóle uważał delfiny podobnie jak latające ryby za swoich braci. Wobec tego zdarzenia starzec przypomina sobie sytuację, która miało miejsce podczas jednych z łowów. Był wtedy z chłopcem (Manolin) udało im się złapać samicę marlina. Samiec marlina – najprawdopodobniej partner złapanej samicy – zdesperowany, nerwowo pływał wokół łodzi. W pewnym momencie nawet wyskoczył wysoko nad powierzchnię wody i spostrzegł do wnętrza łodzi. Gdy zobaczył swoją partnerkę zniknął w głębi oceanu. Było to jedno z najsmutniejszych doświadczeń jakie przeżył Santiago. Zrobiło mu się wtedy żal złapanej ryby i czym prędzej zabił ją by nie musiała się niepotrzebnie męczyć. Nagle coś pochwyciło inną z jego przynęt zawieszoną na jednej z linek. Santiago po raz kolejny westchnął i zaczął żałować, że nie ma z nim chłopca, który mógłby doglądać tamtej linki. Wiedząc, że nie może zajmować się dwoma zdobyczami na raz postanowił odciać drugą linkę. Gdy odcinał jedną z linek, marlin szarpną mocniej przewracając Santiago. Ten rozciął sobie łuk brwiowy. Mimo to szybko się podniósł, a rana po chwili zabliźniła się. Wyrażając swoją determinację w chęci złapania marlina Santiago wypowiedział spokojnym głosem: „Rybo,... zostanę z tobą, póki nie umrę”. Dzień Drugi O wschodzie słońca „stary człowiek” zauważył, że płyną teraz na północ. Ryba nieco zwolniła. Z jednej strony chciał aby marlin wyskoczył na powierzchnię – mógłby wtenczas wcześniej pochwycić swoją zdobycz, z drugiej strony obawiał się, że podczas takiego wyskoku ryba może zgubić haczyk i wymknąć się mu z rąk – dlatego między innymi by nie poszerzać rany starał się nie ciągnąć zbyt mocno za linkę. Po raz kolejny wyraził sój cel działania: „Rybo,... Kocham cię i szanuję bardzo. Ale zabiję cię, nim ten dzień się skończy”. Nagle nadleciał mały ptaszek (drozd), usiadł na naprężonej lince, trzymanej przez starca. Gdy Santiago zaczyna coś mówić do ptaszka, marlin szarpnął mocno, przechylając łódź. „Stary człowiek” upadł na dziób łodzi rozcinając sobie rękę. Santiago jest zły na siebie, ze pozwolił rybie na takie zachowanie, wie iż niepotrzebnie skupił swoją uwagę na ptaszku zamiast na pracy, którą wykonuje. Zanurzył rozciętą rękę w wodzie, by ją przemyć. Następnie postanowił coś zjeść by nie brakło mu sił w walce z marlinem. Posilił się tuńczykiem, którego wcześniej udało mu się złapać. Pokroił rybę na sześć kawałków. Jego lewą ręka, którą trzymał linkę złapał skurcz. Starzec za spożywając każdy z kawałków ryby zadawał pytanie swojej zesztywniałej ręce czy ma się teraz lepiej. W ten sposób zjadł wszystkie sześć kawałków ryby w nadziei, że ta przywróci mu siły na decydujące zmaganie z marlinem. Santiago zastanawia się nad swoim osamotnieniem. Jest otoczony przez nieskończoną głębię oceanu. Po chwili jednak zauważył dzikie kaczki na niebie. Uświadomił sobie obecność marlina. W końcu stwierdził, że na morzu nikt nie jest samotny. Skurcz w lewej ręce wciąż się utrzymywał, wykonywał teraz czynności tylko prawą dłonią. Następnie rozważał upokarzający skurcz swojej lewej ręki i jego bezsilność wobec własnego ciała. Nagle marlin wynurzył się na chwilę z wody by potem zanurkować w niej z powrotem. Santiago ujrzał rybę dłuższą o 2 stoby od jegło łódki. Był zadziwiony wielością tego stworzenia, uświadomił sobie, że gdyby tylko chciał marlin mógłby zniszczyć jego łódź. Widząc swoją bezsilność wobec wielkości ryby zwraca sie do Boga z prośbą by ten dodał mu sił i rozwiał jego obawy. Dziękował mu, że ryby choć są takimi szlachetnymi stworzeniami nie są mądrzejsze od tych, którzy je łowią. Lewa ręka Santiago, którą złapał skurcz zaczyna się powoli relaksować i rozluźniać by z czasem ponownie wrócić do pełnej sprawności. Stary człowiek nie wiedząc jak długa będą jeszcze trwały jego zmagania z marlinem postanawia zarzucić drugą linkę by złowić jakąś mniejszą, która posłużyłaby mu za pożywienie. Najchętniej życzyłby sobie latające ryby, które smakowały mu nawet surowe. Pod wieczór wyczerpany rozmyśla o baseballu i jego ulubionym zawodniku Joe DiMaggio o maczu Jankesów z Tygrysami i o kontuzji jego idola. Stwierdza, że: „Człowiek niewiele może w porównaniu do wielkich ptaków i zwierząt.” Po zachodzie słońca w swoich rozmyślaniach wspomina własne sukcesy z przeszłości, które mają mu dodać pewności siebie i otuchy w walce z marlinem. Rozmyśla o jego pojedynku na rękę z wielki murzynem w jednej z tawern w Casablance. Zmaganie z przeciwnikiem trwało cały dzień i całą noc. Co jakiś czas zmieniali się jedynie sędziowie. Za młodych lat nazywano go Santiago El Campeon (Santiago mistrz). Ostatecznie bohaterowi udało się odnieść w tym pojedynku zwycięstwo choć gdy zbliżał się już świt następnego dnia wszyscy spodziewali się remisu. Santiago pomyślał sobie wtedy, że może wygrać z każdym. W pewnym momencie Santiago dostrzega na niebie samolot lecący z Havany do Miami, zastanawia się jak musi wyglądać świat widziany z tak wysoka. Wtem starcowi udało się złapać małego delfina, wyciągnął rybę i zarzucił przynętę ponownie na wypadek gdby potrzebował w przyszłości więcej pożywienia. Następnie widząc, że marlin zwolnił postanawia przywiązać dwa wiosła do rufy tak by stawiały one większy opór dla ryby. Jest noc Santiago spogląda w niebo, nazywa gwiazdy swoimi przyjaciółmi. Następnie stwierdza, że ryby też są jego przyjaciółmi. Następnie poraz kolejny zrobiło mu się żal marlina, współczuł mu jego losu. Wiedział, że może on stanowić pokarm dla wielu ludzi, jednak równocześnie uważał iż nikt nie jest tak naprawdę godzien by spożywać mięso tak szlachetnego zwierzęcia. Pocieszał się, że chociaż gwiazd nie musi zabijać. Santiago postanawia trochę wypocząć, wcześniej jednak zanim obmyślił sposób jakby się tu zdrzemnąć wypatroszył delfina i zjadł kilka kawałków mięsa. Następnie owija linkę wokół siebie i układa się w miarę możliwości wygodnie, pozostawiając jednak swoją lewą rękę trzymającą linę – tak by gdy tylko ryba szarpnie mocniej mógł się zbudzić i zapanować nad nią. Wkrótce będąc bardzo zmęczony zasypia. Śni o delfinach, jego wiosce, widzi siebie śpiącego w swej chatce i w końcu o lwach z czasów jego młodości widzianych na afrykańskich plażach – ten ostatni sen cieszy go najbardziej. W końcu z tego przyjemnego snu starca zbudza szarpnięcie marlina, odczuwa je na lince, którą trzyma w swojej prawej ręce. Tym razem ryba wyskakuje kilkakrotnie na ponad poziom wody. Santiago czekał na ten moment przez cały ten czas, dlatego też stara się włożyć jak najwięcej siły w to by ryba nie zerwała mu się z linki. Kosztuje to rybaka sporo, napięta linka rani jego ręce, a szarpnięcia sprawiają, ze kilka krotnie przewraca się na łódce. Szybko jednak odzyskuje równowagę. Kilkakrotnie dostrzega marlina w świetle księżyca, słyszy pluski wody podczas gdy ryba po wyskoku ponownie zanurza się pod wodą. Zdaje sobie sprawę, że ciało marlina napełniło się powietrzem i teraz gdyby nawet umarł to nie pójdzie na dno. Merlin zaczyna zataczać kręgi, starzec wie iż rozpoczyna się decydujące zmaganie z olbrzymem. Dzień Trzeci Wschód słońca. Ryba wciąż zatacza kręgi. Pierwsze z nich są bardzo duże. jednak linka nie jest już tak napięta jak wcześniej. Santiago powoli przyciąga ją do siebie powodując, że marlin zatacza coraz mniejsze kręgi. Stary człowiek jest bardzo zmęczony, cały zalany potem, w pewnym momencie by nie zesłabnąć robi sobie, krótki odpoczynek. Następnie wraca do przyciągania linki. Marlin w końcu po kilku okrążeniach zbliża się do łódki. Starzec zdumiewa się jego wielkością. Siłuje się z rybą jeszcze przez chwilę. W końcu spragniony, wysuszonymi z braku wody wargami mówi do ryby: „Zabijasz mnie... Ale masz do tego prawo. Nigdym nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego i szlachetnego od ciebie, bracie. Przyjdź i zabij mnie. Wszystko mi jedno, kto kogo zabije”. Ostatecznie gdy ryba zbliża się odpowiednio blisko łodzi Santiago łapie za harpun i wbija go w bok marlina. Pobudzona bólem ryba wydaje ostatnie znaki życia. Marlin „wzbił się wysoko nad wodę, ukazując całą swą wielką długość i objętość, całą swą moc i piękno. Zdawało się, że zawisł w powietrzu nad starym rybakiem w łodzi”. Następnie wpada z hukiem do wody, która rozpryskując się oślepia starca. Wtem Santiago dostrzega pokonaną bestię dryfującą brzuchem do góry na morzu. Dookoła roztacza się purpurowy kolor na jaki zabarwiła wodę krew marlina. Santiago jest dumny ze swojej zdobyczy, jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie umieścić jej w łodzi ze względu na wielość ryby. Postanawia ją holować i bronić przed atakami rekinów. Santiago po przymocowaniu ryby zaczyna płynąć w kierunku lądu, wie że musi się udać w kierunku południowo zachodnim. Drogę powrotną wskazują mu powiewy pasatów. Po godzinie od pokonania marlina przy łodzi starca pojawia się pierwszy rekin. Gdy tylko drapieżnik znalazł się odpowiednio blisko mężczyzna przygotował harpun. Santiago miał nadzieję, ze uda mu się zabić rekina zanim ten rozszarpie jego zdobycz na kawałki. Podczas gdy drapieżnik wynurza się z wody by wbić swoje szczeki w ciało marlina starzec wbija mu harpun w głowę. Co prawda zabija rekina, jednak równocześnie traci około czterdzieści funtów swojej zdobyczy. Rekin opadając na dno oceanu zabrał również starcowi harpun i pociągnął za sobą linkę. Ze zranionego marlina ponownie tryska krew. Santiago obawia się, że na zapach krwi wkrótce zjawią się kolejne drapieżne rekiny. Starzec obawia się już spoglądać na swoją zdobycz, gdy ta została zaatakowana przez rekina i zraniona poczuł się jakby ktoś zranił również jego duszę. W końcu jednak stwierdził, że „człowiek nie jest stworzony do klęski (…) Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”. Przez chwilę Santiago zaczyna się zastanawiać nad moralnym aspektem zabicia marlina. Zadaje sobie w duszy pytanie czy zabicie tak wspaniałej ryby jest grzechem. Początkowo stwierdza, że zrobił to przecież by nakarmić siebie i innych ludzi i gdyby wszystko uogólniać w ten sposób to każde działanie jakie podejmuje człowiek ocierałoby się o grzech. W końcu jednak uświadamia sobie, że jego intencją nie było jedynie zabicie marlina dla pożywienia, ale przede wszystkim dla dumy. „ Zabiłeś go z dumy i dlatego, że jesteś rybakiem. Kochałeś go, kiedy żył, i kochałeś go potem. Jeżeli go kochasz, nie jest grzechem go zabić. Czy też jest jeszcze większym?”. W odróżnieniu od marlina zabicie rekina nie wywoływało w nim wyrzutów sumienia, uznawał je za zwykły akt samoobrony. Po chwili jednak przerwał te rozmyślania by skupić się na najważniejszym celu jaki stanął teraz przed nim czyli doholowaniu zdobyczy do brzegu. Po dwóch godzinach pojawił się kolejny rekin. Po tym jak starzec stracił harpun by zabić poprzedniego drapieżnika przygotował sobie nowe narzędzie obrony. Do jednego z wioseł przymocował swój nóż rybacki. Swoją nową bronią próbował odstraszyć rekina. Pierwszego rekina udaje mu się zabić bez problemu. Jednak gdy to uczynił wkrótce pojawił się następny. Tym razem drapieżnikowi udało się obszarpać kawałek mięsa z ciała marlina. Drugi rekin pływał pod łodzią i mógł bez żadnej trudności rozszarpywać zdobycz rybaka. Z biegiem czasu starcowi udaje się zabić i tego drapieżnika. Santiago współczując marlinowi, przeprasza go za okaleczenia, które musi doznawać. Stwierdza, że lepiej gdyby nigdy nie udało mu się go złapać i że w ogóle nie potrzebnie zapuszczał się tak daleko w morze. Następnie sprawdził swoją broń, poprawił mocowanie noża do wiosła. Santiago zmęczony i pozbawiony nadziei, spodziewając się kolejnych ataków rekinów siada na łodzi i cierpliwie wyczekuje drapieżników. Przez pewien czas staremu człowiekowi skutecznie udaje się walczyć z podpływającymi rekinami, aż do momentu gdy ostrze jego noża ulega złamaniu. Zbliża się zachód słońca, a z jego nastaniem pojawia się coraz więcej drapieżników. Stary rybak ma przy sobie już tylko pałkę, którą posługuje się do zabijania rekinów, albo przynajmniej do ich odstraszania. Gdy dwa kolejne zbliżają się do marlina i rozszarpują jego ciało stary serią ciosów wydaną za pomocą owej pałki zabija drapieżniki. Nie spogląda już na rybę gdyż widok jej rozszarpanego ciała wywołuje w nim cierpienie. Zapada noc, Santiago dostrzega światła Havany, które wskazują mu drogę do brzegu. Po raz kolejny przeprasza rybę. Sądzi, że gdyby była żywa potrafiłaby dużo lepiej obronić się przed rekinami niż on to robił. Żałuje, że nie wykorzystał w walce z drapieżnikami jej miecza, gdy miał jeszcze nóż i mógł go odciąć. Około dziesiątej widzi już wyraźnie oświetlone ulice Havany. Rybakowi została już tylko połowa ryby, życzył sobie by udało mu się dowieść ją w takim stanie do brzegu. Jednak gdy zbliżyła się północ pojawiły się kolejne rekiny. Było ich bardzo dużo, Santiago nie miał już jak bronić swojej zdobyczy. Gdy desperacko próbował walić rekiny pałką, jeden z nich porwał jego ostatnią broń. Potem widział już tylko jak stado drapieżników rozszarpuje doszczętnie marlina. Ze zdobyczy pozostaje jedynie szkielet. Gdy podpływa ostatni rekin nie ma już tak naprawdę co zjeść, w końcu rozszarpuje nawet szkielet. Stary rybak już nawet nie spogląda na swoją zdobycz, zaczyna wiosłować w kierunku brzegu, cieszy się, że choć jego stara łódź dobrze się spisała. W środku nocy przybywa do przystani. Wszyscy o tej porze już śpią. Nie mając nikogo do pomocy sam wpycha łódź na brzeg. Gdy zwinął maszt i próbował wydostać się z łodzi zdał sobie sprawę jak bardzo jest zmęczony. Przez chwile przysiadł jeszcze w łodzi z masztem opartym o swoje plecy i spoglądał na pobliską drogę. Następnie ruszył w kierunku swojej chaty, musiał po drodze pięciokrotnie przysiadać gdyż był tak wyczerpany. Gdy tylko wszedł do swojego domu, padł na łóżko i zasnął. Do lepianki starca z samego rana przybył Manolin, zastał Santiago gdy ten jeszcze spał. Widząc zmęczonego rybaka chłopiec udał się szybko przynieść mu kawę. Po drodze widzi innych rybaków zebranych dookoła łodzi. Mierzyli oni długiego na osiemnaście stóp marlina. Gdy Manolin wraca do chatki, Santiago już nie śpi. Przez chwilę obaj rozmawiają. Gdy chłopiec oferuje starcowi, że teraz wspólnie będą łowić ryby ten odpowiada mu, że nie ma to sensu gdyż szczęście opuściło go już na dobre. Chłopie jednak pociesza go i mówi, że to on będzie teraz gwarantem szczęścia podczas wspólnych połowów. Ostatecznie Santiago zgadza się na jego propozycję. Wtem chłopiec wychodzi by przynieść „staremu człowiekowi” coś do jedzenia i ubrania. Po południu jedna z turystek znajdująca się na Tarasie przy wybrzeżu zaintrygowana widokiem wielkiego szkieletu – spytała się kelnera w pobliskiej restauracji cóż to takiego. W łamanym angielskim kelner wyjęknął, że to rekin myśląc iż turystka zrozumie czym są tak naprawdę szczątki dryfujące w wodzie. Turystka odparła na to, że nigdy nie widziała rekina z tak pięknym ogonem. Międzyczasie Santiago powraca do chaty starego. „...stary rybak spał znowu. Spał wciąż na brzuchu, a chłopiec siedział obok i wpatrywał się w niego. „ autor tłumaczenia: Michał Ziobro oryginalna wersja streszczenia: .